piątek, 5 września 2014

List z Powstania, Anna Klejzerowicz



Przeszłość jest jak złowrogi cień - skrada się za naszymi plecami i nie pozwala o sobie zapomnieć. Snuje się melancholijnym krokiem i milcząco - choć nie bezboleśnie - szarpie nieukojoną jeszcze duszę. Przypomina... Niepokoi... Zadaje ciosy... Czasami zaś wybija się przed szereg i bezwarunkowo upomina się o swoje miejsce - wtedy zadaje pytania, rozdrapuje rany i każe szukać - niestrudzenie i za wszelką cenę. A ta potrafi być wysoka...
 
 
 
Julia z dnia na dzień traci wszystko - rodziców, dzieciństwo i spokój, w zamian zyskując poczucie niepewności oraz dręczące ja odtąd pytanie: co stało się z Hanną? Pytanie to jest o tyle znaczące, że rzuca cień nie tylko na życie osieroconej dziewczynki, ale i na przyszłe losy jej bliskich - męża i córki. To właśnie Marianna mimowolnie staje się świadkiem i kronikarzem zmagań z przeszłością, które dla jej matki (a wkrótce także dla niej samej) stają się niebezpieczną obsesją, w którą wpisane są nie tylko dociekania o sedno zagadkowego zaginięcia starszej córki państwa Bańkowskich, ale i echa Powstania Warszawskiego i polityki powojennej Polski, a co za tym idzie - strach, ból i niepewność pomieszane z graniczącym z obłędem uporczywym dociekaniem prawdy... Prawdy, która boli tym mocniej, iż odsłania ciemne strony życia osób im najbliższych.
 
Anna Klejzerowicz w Liście z Powstania udowadnia, jak bardzo myli się ten, kto sądzi, że odkryta prawda przyniesie ukojenie i pozwoli okryć się bezpiecznym pancerzem spokoju i spełnienia. Dla bohaterów powieści okaże się ona nie bezpieczną otchłanią, ale pułapką i niedorzecznością, jej poszukiwanie zaś - przekleństwem, które jak piętno będzie znaczyło losy kilku pokoleń uwikłanych w różne, a przecież tak bliskie im wszystkim zdarzenia i wybory, nad którymi to zawiśnie rodzinna tajemnica. Tajemnica, której odkrywanie okaże się grą - niebezpieczną, niepokojącą i frapującą, a nadto - pozbawioną reguł i z góry skazująca na przegraną.
 
Autorka tworzy powieść o tyle nietypową i zaskakującą, bo choć nadbudowaną na kryminalnej intrydze, to jednak kryminałem w pełnym tego słowa znaczeniu niebędącą. Mamy tu co prawda zbrodnie, zagadkowe niedopowiedzenia i detektywistyczne wręcz odkrywanie prawdy, ale tworzą one tylko pretekst do opowiedzenia dramatu rodziny, która musi się zmierzyć nie tylko z własnymi demonami, ale i z historią miasta, które podniosło się z gruzów i zbudowało swą świetność na szczątkach ludzkich sił i heroicznego poświęcenia. Świat zbudowany na kartach Listu... staje się zatem częścią każdego z nas - dotyka, drażni i zmusza do refleksji nad historią, która - co łatwo zauważyć - staje się dla autorki nie tylko pretekstem do zobrazowania dziejów bohaterów powieści (dziejów jednak tak zbieżnych z losami tysięcy podobnych im Polaków...), ale i przyczynkiem do niełatwej dyskusji nad czymś bardziej osobistym - nad prawdą przynoszącą zaskakujące rozstrzygnięcia, miłością podtrzymującą przy życiu ostatnie promyki nadziei i wiarą w to, że można wyjść cało z otchłani niemocy i bezsensu.

Można wprawdzie doszukiwać się w Liście... pewnych niedociągnięć konstrukcyjnych (jak choćby zbyt gwałtowne i niemalże tendencyjne rozwiązanie zagadki czy nieporadności w fabularyzowaniu pewnych obrazów, szczególnie zaś z życia Marianny), ale wszystko to niwelują wartości naddane powieści, które sprawiają, że powieść czyta się jak fascynującą opowieść kryminalno-obyczajową, która porusza, trzyma w napięciu i każe na chwilę zatrzymać się i przyjrzeć się sobie z bliska, aby móc dać odpowiedź na pytania tam zawarte. Pytania o historię polskich rodzin uwikłanych w dramaty wojny i powstania, o walkę z niebezpieczną rzeczywistością zabierającą więcej, aniżeli oferującą, o miłość, nienawiść, lęk i zwątpienie, wreszcie - o granicę tego, poza którym to, co słuszne, staje się zniewagą. Przede wszystkim zaś - o życie, tchnienie oraz moment ważący na naszym jestestwie i pozostawiający rysę, którą każdy z nas musi zatrzeć, aby dotrzeć do sedna siebie. 

_________________________________________________________________________________

Anna Klejzerowicz, List z Powstania, Wydawnictwo FILIA, 2014
 
źródło zdj. www.wydawnictwofilia.pl
 

niedziela, 31 sierpnia 2014

Lucy (2014)


 
 
Wyobraźcie sobie narkotyk, który czyni z Was jednostkę niepowtarzalną - widzicie więcej niż inni, odczuwacie mocniej, aniżeli są w stanie pojąć to Wasze zmysły, słyszycie niesłyszalne dla ludzkiego ucha... Percypujecie rzeczywistość całym sobą, chłoniecie wszystko, co Was otacza, jesteście sprawniejsi, silniejsi, niedoścignieni, mądrzejsi... Nie istnieją dla Was żadne przeszkody, nikt i nic nie jest w stanie Was zatrzymać, niestraszny Wam ból, strach, niepewność. Możecie wszystko. Dosłownie. Luc Besson wyszedł chyba z podobnego założenia i stworzył dzieło, które miało szansę być filmowym hitem, a stało się... No właśnie, czym?
 
W Lucy mamy wszystko - niejasną historię, mafijne machlojki, uprowadzenie, przemyt, narkotyki. Mamy koreańską mafię, francuską policję, amerykańskich naukowców. W końcu - mamy zagubioną dziewczynę wplątaną w (niejasną zresztą) intrygę, która z minuty na minutę przemienia się na naszych oczach w pozbawioną jakichkolwiek ludzkich odruchów bezwzględną maszynę do zabijania. Jeżeli do tego dodamy rzekomo udowodnione naukowo teorie o ograniczeniach naszego mózgu, dinozaury, małpy i ewolucję, technologię nowej generacji, a wszystko to okrasimy wtrętami przyrodniczymi (serio?...), otrzymujemy fabularny miszmasz, w którym każdy element stoi obok siebie i domaga się należytej mu uwagi. Jedynym elementem, którego zabrakło w tej skomplikowanej układance, jest spójność - Besson idzie w zaparte i tworzy świat tak wspaniale nieumotywowany, że aż zadziwiająco nierzeczywisty i niezdolny do ugryzienia nawet przez miłośnika kina fikcji.
 
Jak w tym wszystkim odnajduje się tytułowa Lucy? Ano jest tak samo uroczo nieporadna, jak historia, w którą ją wplątano - miota się, buntuje (zresztą bez przekonania, tak jakby cała afera z narkotykami była dla niej niczym), biega po mieście z bronią i zabija wszystko, co staje na jej drodze, nie bacząc na to, czy faktycznie jej to przeszkadza, czy też nie. A co na to Scarlett Jahansson? Rola bezwzględnie zimnej i wyrachowanej, acz przecież nadzwyczaj inteligentnej kobiety, która mści się na swoich oprawcach, wyraźnie jej uwiera. Scarlett stara się nam dużo udowodnić i pokazać, że potrafi zagrać rolę inną niż te, do których nas przyzwyczaiła, co w konsekwencji sprowadza się jednak do jednakowo beznamiętnego spojrzenia zabójczyni, która strzela, choć nie do końca wie po co i do kogo. To z kolei - zamiast zachwycać i poruszać - niebezpiecznie nasila poirytowanie i tak znudzonego widza.
 
O Lucy - całkiem przypadkiem - usłyszałam na chwilę przed jej polską premierą w dość specyficznych okolicznościach, bo... w przedziale pociągu. Otóż moi współtowarzysze podróży przez połowę drogi z Warszawy do Lublina zachwycali się świetnie się zapowiadającym obrazem Bessona, aby w końcu dojść do wniosku, że - choć to przecież niemożliwe - już ten film gdzieś widzieli. I dopiero później przyszło oświecenie - no tak, Jestem Bogiem (nie, nie, to nie o moich sympatycznych kompanach, ale o świetnym filmie z Bradleyem Cooperem w roli sfrustrowanego pisarza!)... Uwagę tę puściłam wtedy mimo uszu, bo ani do Lucy jakoś nie było mi po drodze, ani Jestem Bogiem nie poruszało mnie na tyle, aby skłonić mnie do podobnej refleksji. Dziś stwierdzam, że - choć obydwa filmy wykorzystują ten sam pomysł fabularny - to Jestem Bogiem zostawia dzieło Bessona daleko w tyle, pokazując nie tylko świetne rozwiązania, ale i klasę realizacji i gry aktorskiej. Reżyser Lucy wyważa z kolei otwarte drzwi i próbuje stworzyć coś na terenie, który już dawno został wyeksploatowany. Wielka szkoda...  

źródło zdj. filmweb.com

czwartek, 28 sierpnia 2014

Pochłaniacz, Katarzyna Bonda

 

Jak wiele można poświęcić, aby rozwiązać kryminalną intrygę? Porzucić z pozoru spokojne życie? Sprzeniewierzyć się własnym zasadom? Stawić czoła demonom przeszłości? W końcu - brnąć ślepo w matnię zagadek i niedomówień, które okazują się być tylko wstępem do niebezpiecznej, kryminalnej gry? Gry, w której dowodów brak, a na miejscu zbrodni pozostaje jedynie zapach...

 
Rok 1993. Grupa młodych ludzi zaczyna poznawać życie i wkraczać w świat, w którym bezpieczna granica tego, co dozwolone, zaczyna kruszyć się pod ciężarem inności, zagadki i adrenaliny... Świat kuszący tym, co niebezpieczne i zakazane, nęcący zapachem wolności i nieskrępowanej pewności o słuszności własnych wyborów, onieśmielający bogactwem doznań i reakcji... Świat trójmiejskiej mafii, dramatycznych wyborów i niewyjaśnionej śmierci rodzeństwa nieświadomie wplątanego w sieć gangsterskich zależności; śmierci przedwczesnej, niezawinionej i stającej się przyczynkiem do zdarzeń, o których pamięć - choć pozornie zatarta - powróci w dwadzieścia lat później wiedziona ludzką nieświadomością i poczuciem walki o słuszność kryminalnego dochodzenia...
 
Rok 2013. Do Trójmiasta po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii w Huddersfield wraca Sasza Załuska - była policjantka, profilerka, matka, ale przede wszystkim - kobieta mocno doświadczona przez los i próbująca dla siebie i swojej córki stworzyć w Polsce warunki do życia spokojnego i pozbawionego cienia zamierzchłych, trudnych dla niej czasów. I tu jednak demony przeszłości nie dają o sobie zapomnieć, a dawni mocodawcy z polskiej policji przypominają sobie o jej sprycie, dociekliwości i perfekcjonizmie śledczym. Załuska podejmuje się więc zadania, które z pozoru skazane jest na niepowodzenie - ostateczna weryfikacja zbrodni ma się bowiem dokonać na podstawie jedynego (niepewnego zresztą ze względu na swoją specyfikę) śladu - zapachu. Czy da się zatem dojść do sedna sprawy, mając w zanadrzu wyłącznie tak ulotne i zawodzące poszlaki? I co, kiedy instynkt zawiedzie, a wydarzenia zaczną wkraczać na frapująco zaskakujące i niebezpieczne tory?
 
Katarzyna Bonda stworzyła postać tak wyrazistą i uwikłaną w problemy, że aż namacalną i bliską każdemu z nas. Załuska nie ma bowiem w sobie nic ze sztampowego detektywa, który bada ślady zbrodni, poprzestając tylko na tym, co bliskie jemu pracy - tu profilerka - jak chce tego autorka - nie tylko trudni się niecodzienną profesją, ale jest nietuzinkowa, inteligentna, przebiegła, a nadto - mocno uwikłana we własne problemy spod znaku alkoholizmu, trudnych uczuć i przeżyć osobistych. A to jak piętno rzuca cień nie tylko na jej z pozoru poukładane życie, ale i dochodzeniu, które - choć niewygodne dla obydwu stron - nabiera rozpędu i każe cofnąć się Saszy w nieznanych jej dotąd zdarzeniach o kilkanaście lat, rzucając ją tym samym ze świata interesów, nocnych klubów i celebrytów do rzeczywistości zarysowanej grubą kreską - rzeczywistości gangsterów, mafijnych porachunków, brudnych pieniędzy i ludzi balansujących na granicy swojego życia i śmierci. W tym wszystkich Sasza odnajduje się znakomicie, udowadniając, że pasja, profesjonalizm i zaangażowanie, nawet to obarczone nieprzyjemnym balastem goryczy i nie zawsze słusznych wyborów, doprowadza w końcu do zaskakujących, acz jedynie słusznych rozwiązań i rozstrzygnięć zagadki, która w powieści została poprowadzona z iście detektywistycznym zacięciem. Nie ma tu mowy o przypadkowości elementów kryminalnej układanki, tak jak nie ma tu miejsca na niedopracowaną powieściową materię - zbrodnia i brak dowodów jej dokonania, nieznane fakty z życia bohaterów, niedomówienia i niepasujące do siebie, choć przecież finalnie bardzo precyzyjnie łączące się ze sobą wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni lat sprawiają, że książka stanowi jednolitą i przemyślaną całość - bardzo równą pod względem literackiej intrygi i trzymającą w czytelniczym napięciu do ostatnich stron.
 
Pochłaniacz ze swoją konstrukcją powieściową staje się więc literackim fenomenem, w którym widać nie tylko pisarski talent i zaangażowanie twórcy, ale przede wszystkim pasję autorki do opowiadania historii i... obserwowania ludzi. Bo to nie zbrodnia staje się tu najważniejszym elementem układanki. Ba, nie jest nią nawet historia sama w sobie, choć przecież nierozerwalnie złączona z charakterem opowieści. Najważniejsze dla Bondy jest - jak się wydaje - rzucenie światła na bohatera i mechanizmy, które nim rządzą, opowiedzenie jego życia, naświetlenie problemów, z jakimi się boryka i oddanie tego wszystkiego czytelnikowi z całym nadbagażem, którym są niezwykle precyzyjne opisy, dopracowane szczegóły i przejmująco prawdziwe obrazy. Jeżeli dodamy do tego, że prawie siedmiuset stronicowa książka, która z pewnością wymagała od autorki nie tylko pomysłu, samozaparcia oraz dużego zaangażowania twórczego i - po prostu - rzemieślniczego, nie nosi znamion pisarskiego wyczerpania i trudu twórczego, to mamy niezbity dowód na to, jak bardzo na miejscu było określenie Zygmunta Miłoszewskiego stawiające ją na piedestale kryminalnych tuz. 

Jeśli ponad to uzmysłowimy sobie, że autorka już od dawna należy do tych pisarzy, którzy pojęli, że współczesny kryminał to nie tylko kryminał sam w sobie, ale - po prostu - powieść kryminalna, która z uzasadnionym powodzeniem uzurpuje sobie prawo do bycia powieścią realistyczną z naddatkiem psychologicznym, choć przecież niepozbawioną kryminalnego kolorytu (z czego, nie tylko jako czytelnik, jestem bardzo zadowolona), to możemy powiedzieć, że jedyną rzeczą, którą pani Kasia powinna jeszcze udowodnić, jest to, że właśnie tak należy pisać!
 
Do lektury Pochłaniacza nie trzeba nikogo zachęcać, bo dobra literatura broni się sama. Ja z kolei już dziś chciałabym gratulować Nagrody Wielkiego Kalibru. Co z tego wyniknie? O tym przekonamy się w przyszłym roku, a dziś pozostaje mocno trzymać kciuki za nominację i wierzyć, że nagroda trafi w słuszne ręce!

_______________________________________________________________

Katarzyna Bonda, Pochłaniacz, Wydawnictwo MUZA, Warszawa 2014
 
źródło zdj. wyd. MUZA 
 
 
 

środa, 27 sierpnia 2014

Uwikłanie, Zygmunt Miłoszewski





Pewnej czerwcowej niedzieli 2005 roku prokurator Teodor Szacki dostaje zgłoszenie o niecodziennym zabójstwie – w poklasztornym budynku ginie uczestnik psychoterapii grupowej. Czy rozwiązanie na pozór prostej zagadki kryminalnej przyniesie za sobą poczucie spełnienia prokuratorskiego obowiązku, a finalne rozstrzygnięcia będą jedynymi słusznymi? I co, jeżeli tytułowe uwikłanie okaże się być nie tylko bardziej skomplikowanym, niżbyśmy sobie tego życzyli, ale i pociągnie za sobą niewygodne i od dawna skrywane tajemnice?...
 
 
Uwikłanie Zygmunta Miłoszewskiego przynosi czytelnikowi nie tylko fantastycznie zarysowaną i intrygująca fabułę, ale i niesztampowe rozstrzygnięcia. Oto główny bohater, prokurator Teodor Szacki, dostaje do zbadania sprawę, która, jak się okazuje, oczywistą jest tylko z pozoru. Zbrodnia dokonuje się bowiem w szczególnych okolicznościach, bo podczas grupowej psychoterapii polegającej na tzw. ustawieniach, podczas których - w myśl teorii Berta Hellingera, która zakłada, że dziedziczymy wszystkie niezałatwione sprawy z przeszłości naszych bliskich - obcy ludzie wcielają się w postacie z rodziny chorego i – jak się okazuje – przeżywają emocje nieznanych, odgrywanych przez siebie ludzi. Ustawienie ich we właściwych miejscach wobec chorego może mu pomóc uwolnić się od traumy. Czy faktycznie tak się dzieje?

Terapia - jak chce tego Miłoszewski - zawodzi, a nadto przynosi (przynajmniej z pozoru) nieoczekiwane rozwiązania. Zmarły Telak nie uwalnia się od traumy (albo raczej uwalnia w zaskakująco bolesny sposób...), a sama terapia przysparza nie tylko policji, ale i pozostałym jej uczestnikom i prowadzącemu – doktorowi Cezaremu Rudzkiemu, kłopotów, czyniąc z nich głównych podejrzanych zbrodni. Oczywiście, co jest rzeczą normalną, podejrzani o niczym nie wiedzą, ale czując nad sobą prokuratorski nakaz, bez chwili wahania wskazują w swoim gronie potencjalnych morderców, za których jeszcze chwilę temu ręczyli własnym słowem. Jak w dobrym kryminale naturalnym też jest, że na miejscu zbrodni dowodów brak (poza fiolką tabletek nasennych i rożnem w oku denata), zmarły nie pozostawia po sobie niczego, co mogłoby pomóc sprawie (poza wypełnionymi kuponami lotto, które zresztą nie przynoszą mu wygranej…), a na dodatek dyktafon stanowiący jedyny zapis notatek, myśli i spraw Telaka ginie w niewiadomych okolicznościach.
 
Szacki szuka więc po omacku, przesłuchuje podejrzanych i znosi humory szefowej, próbując jednocześnie poskładać do kupy elementy kryminalnej układanki, a między zbrodniami dochodzi do wniosku, że rola przykładnego małżonka go nuży, wdaje się w romans z młodą dziennikarką i nie bez strachu zauważa, że komuś zależy, aby przestał się interesować niewygodną sprawą. Po drodze dyktafon się odnajduje (a na nim nagranie, w którym Telak przyznaje, że chciał popełnić samobójstwo), tabletki nasenne okazują się być prezentem od „serdecznej” współuczestniczki terapii, liczby kreślone na kuponach loteryjnych z zauważalną powtarzalnością zaczynają „mówić” datami, a prokurator dowiaduje się, że zmarły ma na swoim koncie nie tylko potężne sumy pieniędzy, ale i współudział w mafii i zbrodnię, która została zatarta przez tajne służby PRL. Jakby tego było mało, Szacki odkrywa, że dawna zbrodnia dotyczy Kamila Sosnowskiego, niedoszłego narzeczonego żony Telaka, a syna psychoterapeuty odpowiedzialnego za terapię – Cezarego Rudzkiego, dawniej zaś... Sosnowskiego właśnie. Okazuje się też, że sama terapia miała na celu nie pomoc dręczonemu upiorami przeszłości Telakowi, ale doprowadzenie go do rozstroju psychicznego, a w konsekwencji – do (nieudanego) samobójstwa.
 
Jest to więc typowo kryminalna historia, w tle której rozgrywają się nie tylko dramaty ludzi wplątanych w intrygę, ale i uwikłania głównego bohatera – prokuratora, męża, ojca, warszawianina. On to zresztą stanowi najmocniejszą stronę powieści Miłoszewskiego - jest nie tylko świetnym prokuratorem, ale i - po prostu - pogubionym w życiu facetem, który szuka odpowiedzi na pytania, które nie zawsze są precyzyjnie wyartykułowane. To on dźwiga w powieści cały ciężar odpowiedzialności za własne czyny i postęp śledztwa, jest postacią charyzmatyczną, narysowaną grubą, wyraźną kreską, a przy tym pozwala sobie na złośliwości, uszczypliwości i gorzkie uwagi względem nie tylko podwładnych, ale i swoich przełożonych, do wszystkiego zaś dochodzi nie tylko wrodzonym przeczuciem, solidnym dochodzeniem i denerwującą drobiazgowością, ale i przeprowadzonym na wszystkich podejrzanych… ustawieniem, które daje mu jasność co do słuszności podejrzeń kierowanych w stronę osób w jakiś sposób najbliższych Telakowi. Ustawieniem - dodajmy - które pozwoliło Miłoszewskiemu nie tylko na wprowadzenie do powieści kryminalnej wątków psychologicznych napędzających akcję, ale i dało wyraźny impuls poznawczy czytelnikowi z pewnością nie mniej zaskoczonemu całym terapeutycznym przedsięwzięciem co sam prokurator. Temu ostatniemu zresztą nie mieściło się w głowie, aby w warszawskich, przykościelnych realiach szukać rozwiązania psychologicznej zagadki kryminalnej doprowadzającej do tajemnic ukrytych głęboko w murach miasta. Miasta, które żyje tym, co tu i teraz, ale i nie zapomina o dawnych zbrodniach. Miasta, które czytelnik poznaje nie tylko dzięki bohaterom, ale i niemal namacalnie stąpa po jego ulicach odmalowanych z iście reporterskim zacięciem. Miasta w końcu, które - co jest niezmiernie ważne - staje się w końcu nie tylko pustym tłem, ale i pełnoprawnym uczestnikiem zdarzeń, jego niemym świadkiem i pochłaniaczem zagadek i niewyjaśnionych zbrodni.
 
Uwikłanie posiada zatem wszystkie atuty dobrego kryminału - Miłoszewski nie tylko trzyma w napięciu i zmusza czytelnika do wytężonej pracy, ale i prowadzi go drogą niebezpieczną i zaskakującą, bo poruszającą zakamarki ludzkiej świadomości i bojaźliwości; nie tylko świetnie oddaje charakter zbrodni, ale i pozwala na uczestniczenie w jej tajemnicy; nie tylko tworzy barwnego i obeznanego w realiach polskiej prokuratury bohatera, ale i czyni z niego postać tyleż zaskakująco namacalną, co drepczącą ścieżką nie zawsze zbieżną ze zdrowym rozsądkiem... Na dodatek tworzy obraz nie tylko ociekający ironią i niewymuszonym smakiem literackim, ale i oddający w pełni charakter warszawskiego światka. Czego chcieć więcej?

_________________________________________________________________________________

Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013

 źródło zdj. empik.com